Krok w Bok

Znaleźliśmy się na placu przed pałacem. Padał śnieg. Wokół nas toczył się zwykły dzień na bożonarodzeniowym jarmarku. Gdzieś chodził z wielkim dzwonkiem facet ubrany w strój świętego Mikołaja, wypromowanym niegdyś przez Coca-Colę. Z tego tłumu ludzi, przechadzających się wśród stoisk z rozmaitymi drobiazgami, usłyszeliśmy radosne „Śnieg! Pada śnieg!”. Jakoś wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że w pewnym sensie… znajdujemy się wewnątrz śnieżnej kuli. Coraz mniej płatków spadało z ciemnego… sklepienia. W naszym kierunku przebił się nie kto inny, jak Maksymilian Anders. Przedstawiliśmy się mu jako ekipa ratunkowa, aczkolwiek mag Porządku Hermesa nie wydawał się przekonany zapewnieniami Remy’ego. Może dlatego, że jakoś od „progu” ten zaczął go wypytywać o rzeczy zupełnie nie związane z ewentualnym ratowaniem. W każdym razie postanowiłam skupić się na miejscu, w którym się znaleźliśmy. Wniosek nie był zbyt… radosny.


http://ayers.l.w.interia.pl/mag/dh-szyfr.jpg

*

Zaczepiliśmy „świętego”, a ten zapytał nas, czy zrobiliśmy tego dnia coś dobrego. Żadne z nas nie bardzo mogło się pochwalić jakimś wyjątkowo dobrym uczynkiem, więc nic niezwykłego się nie stało. Poszliśmy obejrzeć pałac, ale i tam odbiliśmy się od drzwi – niemal dosłownie. Anders przyglądał się naszym poczynaniom raczej ze zniecierpliwieniem i znudzeniem, zapewne wielokrotnie próbował dostać się do pałacu Burmistrza. Ostatecznie siedział w tej kuli od trzech tygodni. Aczkolwiek odczytanie napisu na pałacu chyba zrobiło na nim jakieś wrażenie.

W końcu Kilianowi udało się zrobić „coś dobrego”. W tłumie pomógł małej dziewczynce odnaleźć mamę. Pochwalił się tym uczynkiem przed świętym Mikołajem i dostał od niego cukierka, który był swoją drogą paskudny w smaku. W każdym razie na papierku była napisana data deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych, a „dziwnym zbiegiem okoliczności” na środku placu stała miniatura statui Wolności. Najpierw ją „zmacaliśmy”, ale niewiele to pomogło. W końcu Remy dostrzegł, że w księgę, którą trzyma w ręku Wolność, została wetknięta kartka. „Bogatym zabiera, lecz biednym nie oddaje”. Ktoś rzucił, że może chodzi o Urząd Skarbowy, ale oni zabierają przede wszystkim biednym. Nagle w tłumie rozległ się kobiecy krzyk „Moja torebka! Złodziej!”. Pobiegliśmy w tamtym kierunku. Remy złapał młodego złodziejaszka. Chwilę potem znalazł się jakiś policjant, no i właścicielka torebki. Uszczęśliwiona kobieta wyjęła z portfela kartkę w ramach zapłaty. Narysowana na niej była laska Asklepiosa, symbol lekarzy. Zaczęliśmy rozglądać się za straganem z ziołami albo medykamentami, ale nic podobnego nie było, nikt też nie wyglądał na potrzebującego. W końcu Kilian rzucił do mnie, czy nie umiałabym udawać omdlenia. Ja i omdlenie? Nie bardzo wiedziałabym nawet jak to zrobić przekonująco. Owszem, mdliło mnie czasem na widok różnych niefajnych rzeczy, ale nigdy nie było mi tak słabo, żebym zemdlała. Zapytaliśmy więc o to Constancę, która od razu podjęła temat. Z niemal aktorską wprawą osunęła się na bruk placu, a my z Kilianem zrobiliśmy taką szopkę, że te w Krakowie mogą się schować. Nie musieliśmy czekać długo, przez tłum zaczął przepychać się do nas człowiek, z okrzykiem: „Odsunąć się! Jestem lekarzem!”. Podał Constansie sole trzeźwiące, tak mocne, że aż prawie czułam ich zapach. Nie dało rady, żeby dłużej udawała omdlenie. Lekarz pomógł jej wstać, wypytał o to, czy zdarzało jej się to częściej, pouczył aby uważała na siebie i tym podobne. Po czym dał jej „wizytówkę”. Na kartce była kolejna wskazówka, wierszyk godny pięciolatka:

„To czego wam potrzeba;
w burmistrza gabinecie
zabójca w dłoni ma.
Zawiedziecie?
Na zawsze tu zastaniecie!”

Cóż, ruszyliśmy szturmem na pałac. Rzeczywiście niemal szturmowaliśmy bramę, ponieważ najpierw musieliśmy pozbyć się strażników. Dostali od nas po zębach. Popędziliśmy do gabinetu Burmistrza, gdzie faktycznie zamierzał się na niego zamaskowany napastnik. Oberwał chyba wszystkim, czym akurat dysponowaliśmy i został wyłączony z gry. Remy podniósł nóż, który niedoszły zabójca wypuścił z ręki. W tym momencie zabawa w „znajdź wyjście” dobiegła końca. Burmistrz, którym był Pan Umrodu, pogratulował nam dotarcia aż do tego miejsca, po czym wypuścił bezpiecznie ze swojej domeny.

*

Dante siedział na podłodze piwnicy i grzebał coś w swoim tablecie, kiedy ponownie znaleźliśmy się w willi Fostera. Mówił, że zastanawiał się nad tym, czy po nas nie pójść, ale najwyraźniej sami się ogarnęliśmy. Dorzucił, że kula jest swego rodzaju przechowalnią na różne drobiazgi, a żeby z niej wyjść – należy dotknąć przedmiotu, który został tam umieszczony. W tym wypadku był to nóż. Swoją drogą, ciekawe, co to za nóż i czemu go ktoś umieścił w tej kuli? Nie wiem, czy się tego dowiemy, ale pogdybać też można.
Wyszliśmy z piwnicy, żeby móc nieco swobodniej rozmawiać o tym, co zaszło i czemu Anders w ogóle znalazł się w tym miejscu. Jak się okazało, Maksymilian Anders, kupił ten dom. To znaczy, jego firma, a on w nim postanowił zamieszkać. Zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że dom jest chroniony przed Korespondencją. Ciekawe przed kim się chciał ukryć? W ogóle facet wyglądał, jakby miał poważne problemy. Wspominał zresztą, że Lemegeton potrzebny mu był, aby chronić się przed duchami… Hm, duchy, demony, w sumie wszystko jedno. Krześ parę tygodni temu wspominał, że działo się tu coś dziwnego, wywiało duchy, nie mówiąc już o tym, co się stało w Millenium Park, no i to, że na ojca Gregorego podobno polowały demony. I jeszcze tych paru magów, którzy zginęli. Między innymi mistrz Kiliana. Cóż, niewykluczone, że Anders zdając sobie w jakimś stopniu sprawę z tego, co się działo w Chicago, postanowił się przed tym zabezpieczyć. Rozsądnie.

W ogóle, to ja Remy’ego chyba kiedyś zamorduję! Ten człowiek jest po prostu niereformowalny! Do jasnej cholery! No, po prostu… ech. Co chwilę powtarza, żeby mu zaufać, a sam nie potrafi dotrzymać słowa! Wygadał się przed Dantem o Angeli, chociaż ona wyraźnie poprosiła nas abyśmy nikomu, pod żadnym pozorem nie wspominali o niej, ani o projekcie. Remy chyba uwielbia mielić ozorem albo mnożyć kłopoty. Albo jedno i drugie. Heh. Rozmawiałam z nim o tym później, ale tak obrócił kota ogonem i to ze trzy razy, że już nie miałam siły się z nim sprzeczać. Poza tym, weź tu się dogadaj z kolesiem, który wiecznie jest podpity? Normalnie jak grochem o ścianę. Kilian jest religijnym fanatykiem, za to Remy fanatykiem swojej teorii strun, znaczy nici. PKP!

Co gorsza, Remy jest święcie przekonany, że zrobił właściwie. W ogóle nie przejmuje się tym, że złamał słowo. Że obiecał tej wampirzycy, że nic o niej nie powie. I chyba to jest dla mnie najbardziej niepojęte.
W każdym razie – Dante wie od niego, że są wampiry, które szukają antidotum na wampiryzm i poszukiwali Andersa, bo wcześniej pracowali z Robertem. Ech. Nie wiem, co z tego wyniknie, ale Angela raczej nie będzie zachwycona. A i nie jestem pewna, czy Dante w ogóle był zainteresowany tematem w taki sposób, w jaki to widzi Remy.

Nieco problematyczna, ale jak dla mnie mniej ważna, stała się kwestia przedmiotów, które zgarnęliśmy z piwnicy. Skoro Anders kupił dom, to i artefakty są jego. Rzuciliśmy z głupia frant, że to nasza zapłata za trud wydostania Maksymiliana z kuli. Dante stwierdził, że strasznie wysoko się cenimy. Postanowił, że zaopiekuje się tymi rzeczami. Zbada, czy nie są przeklęte albo nie posiadają właścicieli. Jeśli obie zmienne będą fałszywe to artefakty trafią do nas. Kilian, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że w zasadzie okradliśmy Andersa, nie był zachwycony tym faktem. Swoją drogą, to wybył z nim na dłuższą chwilę, kiedy my gadaliśmy z Dantem. Za to, kiedy Dante poszedł po artefakty, a Kilian za nim, żeby o czymś tam z nim zagadać, Remy zadzwonił do Angeli i dał jej do telefonu Andersa. Szczerze przyznam, że byłam ciekawa o czym tych dwoje będzie mówić, więc bezczelnie podsłuchiwałam. Anders nieszczególnie wydawał się zainteresowany współpracą, pomimo tego jak bardzo prosiła go o to Angela. Albo faktycznie nie ma zamiaru się w to pakować, albo nie chciał o tym gadać przy nas. Ostatecznie Maksymiliana zabrał Dante. Ciekawe, dokąd? Anders na odchodnym poprosił nas, byśmy nie zapomnieli zamknąć drzwi, gdy będziemy wychodzić.

Cóż, nie powiedział, że mamy wyjść już – zaraz. Więc postanowiliśmy spędzić tę noc w willi Fostera. Przynajmniej mieliśmy pewność, że tutaj nikt używający magyi nas nie znajdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz