W podziemiach kościoła I

Króciutkie słowo wstępu: Poniżej znajduje się fragment pamiętnika Joanny Brzóski, z czasów na kilka miesięcy przed Przebudzeniem. Od czasu do czasu będą się pojawiać podobne temu wpisy, dla urozmaicenia. W przeciwieństwie do pamiętnika dotyczącego wydarzeń kampanijnych, nie będą w porządku chronologicznym.

*

Nataniel patrzył na mnie i swojego stryja, jak na jakichś heretyków-świętokradców. No, w tym ostatnim miał rację, poniekąd. Ale czy to nasza wina, że częścią klucza była nóżka kielicha? Zresztą, sam nam pomógł wykraść go z gabloty! W ten sposób był współwinny. Rurka PCV, trochę złotej farby w sprayu i kilka kolorowych szkiełek idealnie zastąpiło wymontowany element. Paradoksalnie – kielich po tym zabiegu wyglądał na bogatszy niż oryginalnie. Jak tylko skończyliśmy „renowację”, Nataniel zabrał kielich z powrotem do Bazyliki. W sumie kielich i tak nie był już w codziennym użytku, więc nikt się nie powinien pokapować, że coś jest z nim nie w porządku.

Pan Braun skręcił części klucza razem, położył go płasko na dłoni, a ten obrócił się jak igła kompasu. Coraz mniej rzeczy mnie dziwi. Ci ludzie w garniakach, którzy chcieli nas zgarnąć z Bazyliki też mnie nie dziwią. Ktoś zamordował, żeby dostać ten klucz, więc pewnie dalej mu zależy na jego zdobyciu. Trzeba będzie na siebie uważać. Na szczęście pan Braun wydaje się być człowiekiem nie do zdarcia, pełny optymizmu staruszek. No i znów mam policjanta po swojej stronie. Dobra, za pierwszym razem to był ex-atek, ale przecież cały witz polega na tym, że warto mieć kogoś za sobą, kto ma broń i nie celuje z niej do ciebie.

Chleb i sól

Zabunkrowaliśmy się u Roba w jakiejś willowej dzielnicy. Było ogólne zamieszanie, więc postanowiłam zażyć chwili spokoju. Wszyscy zaczęli organizować sobie śniadanie. Wzięłam kawałek chleba i soli. Kiedy wychodziłam z kuchni dogoniły mnie żarty, zdaje się Adama, żebym się tylko nie przejadła. Nie przejęłam się tym. Poszukałam pokoju położonego na drugim końcu domu, gdzie stało kilka roślin. Zamknęłam drzwi od środka, nie chciałam, żeby ktoś mi przeszkodził.

Swobodnie usiadłam na parapecie, a chleb posypany solą ułożyłam na czystej, bawełnianej chusteczce przy najbliższej doniczce. Nie czekałam długo. Spomiędzy kwiatów wyszedł Dobrochoczy.

Porozmawialiśmy chwilę, próbując zrozumieć ostatnie wydarzenia, ale nie mieliśmy zbyt oryginalnych pomysłów. Cały ten bałagan nas przerasta, ale nie poddamy się. Wiemy tylko tyle, że musieliśmy się spotkać z tymi ludźmi. I że w jakiś sposób nasza ścieżka jest splątana z ich drogą. Tak musiało być. Widać nie zawsze można walczyć z Dolą, czasem tylko można próbować odwrócić jej bieg na naszą korzyść. Póki co, ciężko powiedzieć, czy ta Dola jest dla nas zła czy dobra. To, że mamy kłopoty, jeszcze nie znaczy, że mamy przechlapane na całej linii. Dante jest po naszej stronie, a to już dużo. Moglibyśmy spróbować wykaraskać się z całej zadymy, prosząc Sokołowskiego o pomoc, powołując się na stary dług. Na razie nie chcemy tego robić. W jakiś pokrętny sposób polubiliśmy tych ludzi.

Posiedziałam chwilę jeszcze z Dobrochoczym, ciesząc się jego towarzystwem. Poczekałam aż zje ofiarę, którą mu złożyłam. Zresztą, poczułam się pewniejsza po tym krótkim spotkaniu.


Na obraz i podobieństwo


Spotkaliśmy się z Robertem nazajutrz po akcji w domu Morrisona. Próbowaliśmy jakoś dojść do ładu, co z tym fantem zrobić, zwłaszcza, że Rob też jedzie na tym samym wózku, co i my. W pewnym momencie, dostrzegliśmy idącego w naszą stronę… Morrisona. WTF!? Co umarło, martwe pozostać powinno! Rob wyglądał, jakby zaraz miał zaatakować. Zatrułam sobie oczy, żeby móc zobaczyć duszę nadchodzącego. Tego się nie spodziewałam. Jego dusza była duszą dziecka, dziecka, które dopiero co przyszło na świat. Żaden człowiek, który przeżył więcej niż parę lat nie mógłby mieć takiej duszy. Sytuację spróbował rozładować Remy, który jak to ma w zwyczaju, po prostu zagadnął nadchodzącego Morrisona, nagabując go na kawę w pobliskiej knajpce. Morrison wyglądał na zszokowanego. Zresztą i tak wydał mi się przerażony perspektywą konfrontacji z nami. Coś tu mocno nie pasowało.

Klon! Naprawdę, co jak co, ale tego to się nawet w najśmielszych snach nie spodziewałam. Jasne, w telewizji było głośno o owieczce Dolly, a magia może naprawdę wiele. Sokołowski wspominał, że niektórzy byliby w stanie stworzyć sobie zapasowe ciało i przenieść w nie swoją świadomość, w razie czego. Niektórzy ludzie bardzo kurczowo trzymają się życia, a będąc magami, trzymają się go jeszcze bardziej, bo mogą je wydłużać jak im się tylko podoba. Z drugiej strony, wygląda na to, że Morrison stworzył ciało takie jak własne, ale do tego sklonował duszę – łącznie z Awatarem! Stworzył człowieka… Stworzył maga. Na obraz i podobieństwo…

Filozofia śmierci

Ta sprawa pieprzy się coraz bardziej. Głównie przez nas samych, przez to, jak trudno nam się porozumieć. Mamy tak odległe spojrzenie na świat, że nasza Kabała to póki co jeden wielki konflikt o to, czyja matka jest lepsza i która kogo kocha bardziej. Ech, szkoda gadać.
Na przykład Remy i ja ścieramy się ciągle o to samo. Tracę nadzieję, że uda nam się kiedykolwiek dojść do porozumienia w kwestii wampirów. Albo po prostu nie potrafię mu wyłuskać, o co mi chodzi. Tylko, na litość boską, jak Eutanatosowi powiedzieć, że jest się kapłanką boga śmierci!? Że to, co umarło, powinno być martwe, bez względu na to, że wydaje się żywe? Według Remy’ego wampir ma ogromny wpływ na ludzkie losy, więc nie należy zabijać go tak po prostu. W to, że taki upiór kreuje ludzkie ścieżki - nie wątpię. Tylko, że z mojego punktu widzenia, nie powinien posiadać tego wpływu.

Dusza wampira już od dawna jest w Nawii, a jeśli udało jej się przejść do Wyraju to być może powróciła do Jawii, do swego rodu i znalazła się już w innym ciele. Tak czy siak, martwe, bezduszne ciało upiora powinno zostać pochowane. Ale nie wiem, czy to trafiłoby do Remy’ego… obawiam się, że nie będzie miało większego sensu przekonywanie go. A i ja nie sądzę, bym była w stanie przyjąć jego punkt widzenia. Chociaż Angelę puściłam wolno, pomimo tego iż cierpnie mi skóra na myśl, że kiedyś kogoś skrzywdzi, po to żeby móc dalej egzystować.

Tyle dobrego, że w Kabale są jeszcze dwie osoby o podobnym spojrzeniu na wampiry, co moje. Aczkolwiek pewnie i oni robią to ze swoich, zupełnie odmiennych pobudek. Dla Kiliana wampiry zapewne są przeklęte przez Boga i obrzydliwe Mu. Natomiast Constanca... Cóż, jest Verbeną, to jasne, że dla niej najważniejsze jest życie i Natura, a wampiry są jej zaprzeczeniem. Natomiast jeśli chodzi o Adama, no cóż, jest hermetycznym magiem. Ich zawsze trudniej rozgryźć.

Dobre złego początki


Zaczęło się od tego, że Remy przyuważył Smutnych podjeżdżających pod dom. Jesteśmy paranoikami, więc oczywiście sądziliśmy, że to po nas. Chociaż nawet Smutni nie są wszechwiedzący, bo skąd mogliby wiedzieć, że tam jesteśmy? Nasze Awatary przecież by im nie powiedziały. Celem Smutnych był jednak mag, który przebywał w mieszkaniu naprzeciwko. Remy bohatersko postanowił obronić obcego maga, więc wylazł przez okno i przekradł się do mieszkania maga. Szaleniec. Przystojny jest, to fakt, ale charakter ma paskudny... do tego jest Eutanatosem. Szkoda.

W każdym razie mag, George Morrison poradził sobie ze Smutnymi i atekami, których tamci przyprowadzili ze sobą. A potem załatwił ducha Paradoksu, który się przy nim zmaterializował. Poprosił nas o pomoc, żebyśmy ostrzegli jego kumpla, po którego Smutni też mogą przyjść. My jako dobrzy Samarytanie oczywiście pojechaliśmy pod wskazany adres. Po drodze Kilian i Remy się pokłócili, Adam próbował ich uspokoić, a mnie zawiódł angielski, żeby móc się wtrącić. Trzy różne akcenty, do których jeszcze nie przywykłam, więc część z tego, co mówią mi po prostu umyka. W każdym razie Remy ukradł samochód, a my złapaliśmy taksówkę, których w Chicago jest od groma. Później Remy oddał auto, ponoć je zatankował do pełna, ale to nie zmienia faktu. Kradzież to kradzież.

Wbiliśmy do mieszkania, które wskazał Morrison. Remy obstawiał tyły, a ja z Kilianem weszliśmy pierwsi. Mieszkanie, jak mieszkanie, początkowo wyglądało, że nic tu nie ma. Moja mała kulka jednak podpowiedziała, że ktoś tu jeszcze jest, a do tego przyuważyłam ukryte drzwi w jednym z pokoi. Wleźliśmy do czarnego pomieszczenia po brzegi wypełnionego pechem. Na ścianie był namalowany symbol, którego znaczenia nie umiałam sobie przypomnieć. Dopiero Remy uświadomił nas, że to znak Nephandi. PKP! Byliśmy gotowi na wszystko…

- Knock, knock! - Who's there?...


Dobrochoczy, mój Awatar, odwiedza mnie od czasu do czasu. Ostatnio przyszedł nieco zagubiony, stwierdziwszy, że musi się znaleźć w pewnym miejscu. Oznaczało to oczywiście, że i ja się tam muszę pojawić. Podał mi bardzo dokładny adres, ale nie miał pojęcia – dlaczego tak mu na tym zależy. Awatar nigdy nie chciałby mojej krzywdy, więc nie miałam powodu, żeby nie zadośćuczynić jego prośbie. Żeby było ciekawiej, taką samą prośbę otrzymał Kilian. Jego Awatar również wskazał mu to samo miejsce i czas. Spotkałam Evera przed drzwiami do budynku.

Okazało się, że Awatary wskazały nam mieszkanie, które po pierwsze – było otwarte, a po drugie umeblowane, ale pozbawione ducha. Nie było w nim czuć tego, co niesie za sobą miejsce, w którym ktoś mieszka i nazywa takie miejsce domem. Skojarzyło mi się to ze stancją tuż przed wprowadzeniem się tam. Wszystko gotowe do zamieszkania, czekające na to tylko, aby tchnąć w nie życie.

Rozejrzeliśmy się po mieszkaniu, szukając jakichś wskazówek.

Anioły i demony

Wieje gorzej niż w Gdańsku. I jest gorzej niż w Gdańsku.

Naiwnie sądziłam, że fajnie byłoby wyrwać się z dala od miejsca, które tak naprawdę nigdy nie było moim domem. Jakkolwiek głupio to zabrzmiało. Teraz nie jestem tego taka pewna, że "byłoby fajnie". Nie, żeby Stany w ogóle mi się nie podobały. Jest, ciekawie… Może aż za bardzo. Ale lepiej zacznę od początku.

Do Chicago przyjechałam z Profesorem tuż przed Bożym Narodzeniem. W zasadzie to nie ma znaczenia, bo świąt nie obchodziłam już od dobrych kilku lat. Nie miałam z kim. W każdym razie niedługo po przylocie poznałam dwóch Chórzystów, ks. Morgana i Kiliana Evera. Rozmowa nie kleiła się specjalnie. Nie wiem, co dokładnie łączy Profesora z księdzem, ale wydawało mi się, że znają się całkiem nieźle. Z tego, co zrozumiałam, to poznali się, kiedy Sokołowski był tu na swoim doktoracie albo innych badaniach. Mniejsza o to, nie moja sprawa. 

Kilian patrzył na nas ciut krzywo, w końcu jesteśmy „poganami”. Osobiście wolę określenie „rodzimowierca”, ale nie wiem, jak to powiedzieć po angielsku. W każdym razie Kilian nie przypadkiem znalazł się na tym spotkaniu. Miał się mną zaopiekować i pomóc w aklimatyzacji. Nie wyglądał na szczególnie zachwyconego. Potem chyba mu przeszło, ale nawet po tym, jak mu pokazałam na mapie, skąd pochodzę, on nadal nazywa mnie Rosjanką. Ignorant. W końcu nerwy mi puszczą i przysięgam - strzelę go w zęby.

W każdym razie Kilian

Ani grama prawdy

Jeszcze zanim zaczęła się właściwa kampania, a gracze radośnie tworzyli postacie, Mol pokazał nam trailer do kampanii. Zachęciło to nas do stworzenia trailerów, które w jakiś sposób przedstawią przyszłym współgraczom nasze postaci. Zasygnalizują, jakie są, lub co ich kiedyś spotkało intrygującego. Poniżej zamieszczam trailer, który sama napisałam.

Tu przydałoby się parę słów wyjaśnienia: Postać, którą odgrywam w Magu - pochodzi z "odzysku". Prawie dwa lata temu graliśmy parę sesji WoD pod przewodnictwem Mola. Była to jednak nowa edycja Świata Mroku. Graliśmy zwykłymi ludźmi, którzy musieli borykać się ze świadomością tego, że świat nie jest taki, jak sądzili. Przygody jakie przeżyli, a przeżyć im się udało, były bardzo interesujące. Nie chciałam tracić tak ciekawej postaci, z żywą historią. Na szczęście Mol zgodził się na przeniesienie mojej bohaterki do swojego Maga.

Poniższy trailer jest mocno zmanipulowanym opisem pierwszej sesji, jaką rozegrałam tą postacią w Świecie Mroku. Aż chciałoby się go zatytułować - "Ani grama prawdy":


Słowo wstępne

Dwa słowa na początek - Mag: Wstąpienie. Poniższe miejsce będzie się nieodłącznie wiązać z tym systemem w Świecie Mroku. Dlaczego? już spieszę z wyjaśnieniem.

Od niedawna w gronie znajomych gramy kampanię Maga. Jest to drugi system ze Świata Mroku, w którym gramy wspólnie. Kilka miesięcy wcześniej rozegraliśmy kampanię w systemie Hunter: The Reconing. Była to moja pierwsza od dłuższego czasu przygoda ze Światem Mroku, do tego dla mnie samej - zupełnie przypadkowa. Weszłam w historię w połowie jej trwania, ale mimo to udało mi się poczuć dobrze w tym klimacie, stworzyć żywą postać, która miała wyraźny cel w życiu.

W każdym razie po zamknięciu historii Łowców, tak MG, jak i gracze, mieli poczucie, że byłoby fajnie grać dalej w Świecie Mroku. Tym Świecie, który został wykreowany przez MG Nathana w jego Łowcach. Chłopaki roboczo nazwali pomysł rozegrania różnych systemów w tym świecie - Big WoD Project. Główne założenie jest takie, że to co działo się lub dziać się będzie, może mieć odzwierciedlenie w następnych kampaniach. Może mignie nam w tłumie bohater niezależny z poprzedniego systemu, może usłyszymy o jakichś wydarzeniach, może okaże się, że wrogiem nr jeden stała się dla nas postać, którą wcześniej sami odgrywaliśmy? Pomysł bardzo przypadł mi do gustu, więc niewątpliwie będę w nim czynnie brać udział.

MG Mol zgłosił się z pomysłem poprowadzenia Maga. Rozegraliśmy już trzy sesje, dopiero trzy - chciałoby się rzec, a mimo to - były już na tyle inspirujące, że postanowiłam opisać je słowami swojej postaci, tytułowej Kociewianki, która znalazła się w Wielkim Mieście.

Życzę przyjemnej lektury.

Choć, z drugiej strony, skoro to Świat Mroku... może powinnam raczej powiedzieć "Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie" - Dante, Boska Komedia I 3, 9.