Żółte Cienie

Popołudniu dotarliśmy do Yellow Springs. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Constanca zatankowała vana, a Remy w tym czasie skoczył do środka, bo dziwnym zbiegiem okoliczności burbon nie kopał go tak, jak powinien…
Remy wrócił po jakimś kwadransie. Był czymś wyraźnie wstrząśnięty, wsiadł do samochodu i kazał nam odjeżdżać, jak najprędzej. Po dłuższym wypytywaniu go, co się stało, wreszcie powiedział. Sprzedawca zapytany o Morrisona poszedł na zaplecze i popełnił samobójstwo. Najwyraźniej Nephandi nałożył na tamtego okrutną klątwę. To przerażające, że ludzie mogą być tak głęboko przesiąknięci złem.

Dłuższy czas włóczyliśmy się po Yellow Springs, szukając jakichś śladów Morrisona. Remy'emu udało się wypytać parę osób. Na szczęście im nic się nie stało. Ponadto Remy, wspólnie z Adamem zbadali, czy w okolicy nie ma miejsca, w którym plotłyby się ludzkie losy bardziej niż gdziekolwiek indziej. W ten sposób trafiliśmy tylko do domu młodego urzędnika nazwiskiem John Anderson, który zmarł przed tygodniem. Z badań, jakie wykonali w jego domu Remy i Adam, wynikało, że wyszedł razem z Morrisonem. I już nie wrócił; istniało prawdopodobieństwo, że to Nephandi maczał palce w śmierci tamtego człowieka. Jednak nadal nie wiedzieliśmy, gdzie mogłoby być laboratorium maga.
Jednak to, co zrobił Remy z Adamem, podsunęło mi inny pomysł. Skoro Morrison miał w tej mieścinie laboratorium, a do tego był potężnym magiem, na pewno zbudowałby pracownię jeśli nie na, to tuż obok Węzła. Pomogłam Kilianowi spleść moc, tak aby mógł widzieć przepływy Pierwszej. Moc spływała w kierunku centrum Yellow Springs, więc podążyliśmy za nią.

Dotarliśmy do jakiejś starej szkoły. Naszą obecnością zainteresowała się starsza kobieta, która mieszkała obok. Postanowiliśmy się rozdzielić. Adam z Remy'm poszli porozmawiać ze staruszką, zaś Constanca, Kilian i ja, mieliśmy za zadanie odnaleźć laboratorium maga. Kierowani przez Kiliana dotarliśmy na tyły szkoły. Wyszliśmy na boisko. Okazało się, że Węzłem było młode, wyjątkowo zdrowe drzewko. Sięgnęłam delikatnie po kłębiącą się w nim moc, zatrzymując jej trochę dla siebie. Jednak nie było to miejsce, którego szukaliśmy. Rozglądając się wokół dostrzegałam, że jest uchylone jedno z piwnicznych okien, znajdujące się bezpośrednio pod salą gimnastyczną, z której właśnie wyszliśmy. Constanca skupiła się i stwierdziła, że wyczuwa żyjące istoty w tamtym pomieszczeniu.


Zeszliśmy na dół. Z Kilianem rozpletliśmy czar chroniący drzwi, a Constanca powiedziała, że w środku są dwie istoty. Jedna żywa, a druga… nieszczególnie. Weszliśmy do zaciemnionego pomieszczenia, które nasunęło mi na myśl wspomnienia sprzed paru lat. Jednak pierwsze skojarzenie miałam wyłącznie z wysokimi, szklanymi tubami, które znajdowały się w sali. Z sześciu, jedna była roztrzaskana, to w niej zapewne był uwięziony Morr. W drugiej, wypełnionej cieczą, znajdował się kolejny klon Morrisona. Jego dusza była taka jak dusza Morra, zaś umysł pogrążony w zupełnym uśpieniu. W innej z tub, niewypełnionej płynem, znajdował się wampir - pogrążony w letargu. Spojrzeliśmy po sobie i niemal bez słów doszliśmy do porozumienia. Trzy różne filozofie, kapłani trzech różnych religii i tradycji skupili się na jednym celu. Nie zapewniliśmy upiorowi zupełnie bezbolesnej Ostatecznej Śmierci, ale niewątpliwie była szybka.

Przeszukaliśmy laboratorium. Znaleźliśmy wiele dowodów obciążających Morrisona. Pomijając drugiego jego klona, były tam zapiski dotyczące jego eksperymentów, które niebezpiecznie pachniały nam techno-magią. Ponadto na stole prosektoryjnym leżały zwłoki Johna Andersona. Znaleźliśmy również teczki, w których Morrison zebrał bardzo dokładne informacje na temat dwóch osób: Erica Lloyda i Roberta Atkinsa, tego samego Roberta, u którego znaleźliśmy schronienie. Trzeba dokładnie przeczytać te info o obu. Na szczęście Kilian sfotografował praktycznie całą zawartość teczek.

Jednak wówczas zrodziła się istotniejsza kwestia: jeśli ciało Andersona znajduje się w laboratorium, kto i czy w ogóle ktoś został pochowany w jego grobie? Kilian obfotografował każdy zakamarek, po czym wysłał obszerne info do Dantego. Ten obiecał przyprowadzić na to miejsce innych magów, aby mogli dokładnie przyjrzeć się wszystkiemu. W tym czasie dołączyli do nas Adam z Remy’m, którzy mieli dość ciężkie przejście z miłą staruszką, będącą czymś… co trudno można by nazwać miłym. Przez chwilę byliśmy nawet w domu, gdzie mieszkała. Ilość śladów po pociskach, które trafiły w ściany, była imponująca. Sądząc po tym, z czego zwykle Amerykanie budują domy, aż dziw, że ten się nie rozpadł.

Wydawało się, że ostatnia rzecz jaką mamy do zrobienia w Yellow Springs to sprawdzenie, kto został pochowany zamiast Andersona. To jednak był dopiero początek katastrofy. Na cmentarzu odnalezienie świeżego grobu nie było trudne. Chłopaki ostro zabrały się do pracy. W końcu otworzyli wieko trumny. Szok! Przez chwilę oczom nie wierzyłam. W grobie leżał Robert. Ten sam, z którym widzieliśmy się jeszcze dzisiejszego ranka. Remy odkrył, że Roba zabił Morrison w wyniku walki, jaka miała miejsce między nimi, natomiast Constanca potwierdziła, że ciało to choć było zachowane w dobrym zdrowiu to jednak zdradzało oznaki „zużycia”, że tak to ujmę.

Więc Robert też jest klonem?... tylko dlaczego jeśli Morrison pracował z Robertem, ten go zabił? O co poszło? A jeśli Rob zorientował się, że nie robią sobie zapasowych ciał na wszelki wypadek, tylko stwarzają magów? Jeśli Rob odkrył, że Morrison jest Nephandi, zakładając, że Robert był niewinny? Pozostaje jeszcze kwestia ewentualnego klona – jego dusza była normalna, na pewno starsza niż tydzień. Dlaczego Morrison go nie zlikwidował? A może klon uciekł z laboratorium, np. Roberta… ten nie mógł go odnaleźć, poszedł po prośbie do Morrisona – pokłócili się o to i w efekcie pierwszy Rob zginął? A że klon jest jak Rob, więc inni magowie się nie zorientowali? Natomiast klon być może nie posiada pełnej wiedzy o Morrisonie i faktycznie nie wiedział, że ten jest Nephandi (zakładając, że martwy Rob o tym wiedział, bo może też nie miał pojęcia)? A żeby to Licho porwało! Za dużo pytań i za mało punktów zaczepienia.

Żeby było jeszcze gorzej, Remy’emu kompletnie odbiło. Nagle wsiadł w samochód i stwierdził, że musimy jechać do Chicago, żeby zabić Roba. Próbowaliśmy go odwieźć od tego; bo po pierwsze, nie mamy pojęcia kim jest tak naprawdę Rob, ani do czego jest zdolny jako mag. Równie dobrze można byłoby gadać ze ścianą. Wszystko się od niego odbijało. Raczył tylko wspomnieć, że sprzedał Robertowi jakąś osobistą informację i teraz musi go po prostu zlikwidować. Z naszą pomocą lub bez niej, po prostu musi. Słuchanie tego, co mówił i patrzenie na jego zachowanie było… przykre. Tym bardziej bolesne było to, co stało się później.

W końcu zatrzymał się niedaleko willi Roberta, pomimo tego, że Dante wcześniej prosił, byśmy nie zbliżali się do niego, bo może być potencjalnie niebezpieczny. Remy’ego wówczas nic już nie obchodziło. Cokolwiek powiedział Robowi, musi być to dla niego szalenie istotne. W każdym razie, to co zrobiliśmy było… okropne, ale było też jedynym rozwiązaniem, żeby odciągnąć Remy’ego od tej niewykluczone, że misji samobójczej. Constanca uśpiła Remy’ego, Adam go związał i posadził z tyłu. Znów wyjechaliśmy poza Chicago. Po drodze Adam kupił w jakimś sex-shopie kilka kajdanek, którymi skuł Remy’ego. Włamaliśmy się do letniskowego domku nad jeziorem.

Remy w końcu się ocknął. A wtedy rozpętało się jeszcze gorsze piekło niż w aucie. Nic dziwnego, był zdeterminowany, żeby zabić Roba, a my go bezczelnie uprowadziliśmy, związaliśmy i przetrzymywaliśmy wbrew jego woli. Próbowaliśmy dotrzeć do Remy'ego, ale to już wcześniej było trudne, a teraz w zasadzie zmieniało się w zwykłe strzępienie języka.
Patrzyłam, jak rozrywa po kolei kajdanki, nie bacząc na to, że się rani. Determinacja godna podziwu, a jednak… Nawet to, że nazwał mnie potworem i zarzucił hipokryzję, nie było tak bolesne, jak świadomość tego, co mu zrobiliśmy. Z drugiej strony, zrobiliśmy co mogliśmy, aby odwieźć go od zostania mordercą… Oczywiście, tu przejawia się moja hipokryzja: wampira unicestwić można bezkarnie, a człowieka, który został stworzony a nie zrodzony, już nie? Jednak tu pojawia się problem. Nie wiadomo, kim jest Robert. A nawet… Rob – klon czy też nie-klon, to nie jest istotne… Rob ma duszę, ma Awatara. Jest człowiekiem. Dopóki nie udowodnimy, że jest Nephandi, nie mamy prawa go sądzić. Przecież właśnie przed tym się bronimy, przed magami, którzy wydali na nas wyrok, nie zastanawiając się nawet przez chwilę nad tym, czy naprawdę jesteśmy winni zarzucanego nam czynu. Być może to, co przekazał Robowi Remy nadal jest bezpieczne. Jednak on najwyraźniej tego nie brał w ogóle pod uwagę.
Sprawy sypią się kawałek, po kawałeczku... i nie wiem, jak to posklejać, by się do reszty nie rozpieprzyło.

…A może trzeba było w mieszkaniu Morrisona pozwolić słowom popłynąć i stać się rzeczywistością? Gdybym wówczas oddała władzę nad sobą tej sile, która od czasu do czasu stara się przeze mnie przemówić... Robert miałby wówczas nikłe szanse, na to żeby przeżyć tamtą rozmowę. On by nie żył, Remy nie powiedziałby mu tego, co powiedział. Być może nie zabilibyśmy Morrisona, chyba, że Angela by nas do tego przekonała... Więc bylibyśmy oskarżeni o dwa morderstwa. Nigdy nie doszłoby do tej przykrej sytuacji w domku nad jeziorem. Gdybym tylko powiedziała te parę słów, które nigdy nie są dość dobre, by z nimi nie musieć walczyć. Cholernie boję się chwili, w której znów to nadejdzie… a pewnie nadejdzie. Boję się tych słów, które się pojawiają i które chcą być rzeczywistością, a nie zawsze mam dość sił, by z tym walczyć.

I tłucze się jeszcze jedna myśl… czy wtedy aby na pewno zabiliśmy Morrisona, a nie na przykład, jednego z jego klonów? Było sześć tub. Wiemy tylko, co było w trzech z nich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz