Zabunkrowaliśmy się u Roba w jakiejś willowej
dzielnicy. Było ogólne zamieszanie, więc postanowiłam zażyć chwili
spokoju. Wszyscy zaczęli organizować sobie śniadanie. Wzięłam kawałek
chleba i soli. Kiedy wychodziłam z kuchni dogoniły mnie żarty, zdaje się
Adama, żebym się tylko nie przejadła. Nie przejęłam się tym. Poszukałam
pokoju położonego na drugim końcu domu, gdzie stało kilka roślin.
Zamknęłam drzwi od środka, nie chciałam, żeby ktoś mi przeszkodził.
Swobodnie usiadłam na parapecie, a chleb posypany solą ułożyłam na
czystej, bawełnianej chusteczce przy najbliższej doniczce. Nie czekałam
długo. Spomiędzy kwiatów wyszedł Dobrochoczy.
Porozmawialiśmy chwilę, próbując zrozumieć ostatnie wydarzenia, ale nie
mieliśmy zbyt oryginalnych pomysłów. Cały ten bałagan nas przerasta, ale
nie poddamy się. Wiemy tylko tyle, że musieliśmy się spotkać z tymi
ludźmi. I że w jakiś sposób nasza ścieżka jest splątana z ich drogą. Tak
musiało być. Widać nie zawsze można walczyć z Dolą, czasem tylko można
próbować odwrócić jej bieg na naszą korzyść. Póki co, ciężko powiedzieć,
czy ta Dola jest dla nas zła czy dobra. To, że mamy kłopoty, jeszcze
nie znaczy, że mamy przechlapane na całej linii. Dante jest po naszej
stronie, a to już dużo. Moglibyśmy spróbować wykaraskać się z całej
zadymy, prosząc Sokołowskiego o pomoc, powołując się na stary dług. Na
razie nie chcemy tego robić. W jakiś pokrętny sposób polubiliśmy tych
ludzi.
Posiedziałam chwilę jeszcze z Dobrochoczym, ciesząc się jego
towarzystwem. Poczekałam aż zje ofiarę, którą mu złożyłam. Zresztą,
poczułam się pewniejsza po tym krótkim spotkaniu.
*
Wybraliśmy się do Yellow Springs. Dante dał nam cynk, że u niego wszystko w
porządku, a do tego poprosił byśmy się nie wychylali. Zgodnie jednak
uznaliśmy, że sprawdzenie laboratorium Nephandi nie kwalifikuje się jako
„wychylanie się”, poza tym im więcej znajdziemy dowodów na naszą
niewinność – tym lepiej dla nas. Nieskorzystanie z tej możliwości,
byłoby skrajną głupotą. Takie miejsce mogłoby nam wiele pomóc, może
nieco wyjaśnić, a przy odrobinie szczęścia - może udałoby nam się
oczyścić z zarzutów, albo chociaż zdobyć kilka dowodów na naszą
niewinność.
Zapakowaliśmy się do vana Constancy. Morr tymczasem został w willi pod
opieką Roberta. Nie chciał jechać z nami, wcale mnie to nie dziwiło.
Początkowo prowadził Remy, ale oddał prym Constancy, najwyraźniej nie
mogąc wytrzymać nudnej trasy. W ramach rozrywki razem z Adamem zaczął
pić na wyścigi. Starałam się na to nie zwracać uwagi, chociaż wydało mi
się dziwne, że upijają się jadąc na akcję. Kilian też wydawał się być z
tego powodu niezadowolony. A ja zagryzłam wargę i po prostu ich
ignorowałam. Zaczytałam się w pracy o badaniach nad pismem i językiem
Azteków. Mam wrażenie, że ta idee fixe,
kiedyś doprowadzi mnie do szaleństwa... ale ciągle mam nadzieję, że
znajdę odpowiedź na nurtujące mnie pytania: z czym tak naprawdę mieliśmy
wówczas do czynienia i czym właściwie jest to, co posiadam od paru lat?
Nic to, kiedyś może się uda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz