Dobre złego początki


Zaczęło się od tego, że Remy przyuważył Smutnych podjeżdżających pod dom. Jesteśmy paranoikami, więc oczywiście sądziliśmy, że to po nas. Chociaż nawet Smutni nie są wszechwiedzący, bo skąd mogliby wiedzieć, że tam jesteśmy? Nasze Awatary przecież by im nie powiedziały. Celem Smutnych był jednak mag, który przebywał w mieszkaniu naprzeciwko. Remy bohatersko postanowił obronić obcego maga, więc wylazł przez okno i przekradł się do mieszkania maga. Szaleniec. Przystojny jest, to fakt, ale charakter ma paskudny... do tego jest Eutanatosem. Szkoda.

W każdym razie mag, George Morrison poradził sobie ze Smutnymi i atekami, których tamci przyprowadzili ze sobą. A potem załatwił ducha Paradoksu, który się przy nim zmaterializował. Poprosił nas o pomoc, żebyśmy ostrzegli jego kumpla, po którego Smutni też mogą przyjść. My jako dobrzy Samarytanie oczywiście pojechaliśmy pod wskazany adres. Po drodze Kilian i Remy się pokłócili, Adam próbował ich uspokoić, a mnie zawiódł angielski, żeby móc się wtrącić. Trzy różne akcenty, do których jeszcze nie przywykłam, więc część z tego, co mówią mi po prostu umyka. W każdym razie Remy ukradł samochód, a my złapaliśmy taksówkę, których w Chicago jest od groma. Później Remy oddał auto, ponoć je zatankował do pełna, ale to nie zmienia faktu. Kradzież to kradzież.

Wbiliśmy do mieszkania, które wskazał Morrison. Remy obstawiał tyły, a ja z Kilianem weszliśmy pierwsi. Mieszkanie, jak mieszkanie, początkowo wyglądało, że nic tu nie ma. Moja mała kulka jednak podpowiedziała, że ktoś tu jeszcze jest, a do tego przyuważyłam ukryte drzwi w jednym z pokoi. Wleźliśmy do czarnego pomieszczenia po brzegi wypełnionego pechem. Na ścianie był namalowany symbol, którego znaczenia nie umiałam sobie przypomnieć. Dopiero Remy uświadomił nas, że to znak Nephandi. PKP! Byliśmy gotowi na wszystko…

Przeszliśmy przez pokój do kolejnego, pełnego dziwnej aparatury, do której przyczepiony był jakiś nieprzytomny człowiek. Ktokolwiek mu to zrobił,… Do tego za szybą leżała jakaś kobieta, która wydawała mi się… nienaturalna. Na sto procent, nie była człowiekiem. Ani magiem. Zanim zdążyliśmy coś z tym fantem zrobić, wparował do środka mag, który nie bardzo chciał gadać. Może zwłaszcza po tym, jak dostał kulkę od Kiliana. Mnie na usta cisnęły się słowa, które bardzo chciały wyjść na zewnątrz, ale wolałam zatrzymać je dla siebie. Pogryzłam wargę aż do krwi, żeby tylko tego nie chlapnąć, bo inaczej ktoś by zginął. Bycie wołchwem to ogromna odpowiedzialność.


Okazało się, że Robert dostał od Morrisona tę samą prośbę. Nieźle się zdziwił, jak zobaczył znaki Nephandich. Był w takim samym szoku jak my. Do tego okazało się, że kobitka za szybą jest magiem, ale… wampirem, który współpracuje z magami i wspólnie badają wampiryzm. Oczywiście pierwsza reakcja moja i Kiliana, to było, że należy skrócić cierpienia tej kobiety. Tzn. Kilian chciał skrócić jej cierpienia, a ja po prostu nie cierpię wampirów. Przez te ścierwa moje życie poszło w rozsypkę, a do tego straciłam przyjaciółkę, która była dla mnie jak siostra. Jedynym pocieszeniem jest to, że będąc magiem mam większe szanse w walce z nimi, niż jeszcze parę lat temu. Rzucanie w wampira nocną lampką jest trochę mało skuteczne, a w zasadzie głupie i niebezpieczne. Teraz przynajmniej mogę zakląć taką lampkę, tak, że chociaż go to zaboli. No, ale skąd chłopaki to mogą wiedzieć?… Kilian wie, że walczyłam z wampirami, ale nie pamiętam, czy mu wspomniałam, że pierwszych krwiopijców spotkałam sporo przed Przebudzeniem. Zresztą, teraz to i tak nieważne.

A to, że Angela teraz pomaga magom, nie znaczy, że za parędziesiąt lat nie wróci do sobie podobnych, a nas będzie mieć za dystrybutor krwi. Żeby było śmieszniej, to Remy najbardziej jej bronił. Nie kumam tego faceta. Ponoć jest Eutanatosem, do cholery! A ta kobieta i tak już nie żyje! I jej ciało nie powinno chodzić po świecie, zresztą jej dusza odeszła, czy wróciła do obiegu, czy w co tam Eutanatosi wierzą. Na razie odpuściłam. Na razie...

W końcu doszliśmy z Robem do porozumienia, że to Morrison jest tym do likwidacji. Angela pomogła odpiąć nieprzytomnego od aparatury. Cokolwiek robiła, to nie mogła być magia. Zresztą przyznała, że straciła Awatara po zmianie w wampira. (A nie mówiłam? Wampiry nie mają duszy, więc nie mogą być magami) Używała magii statycznej. Wydaje mi się, że to jakiś rodzaj wampirzej zdolności. Widziałam już różne hokus-pokus w wykonaniu krwiopijców. Na przykład takie cienie, które próbują cię udusić albo unieruchomić.

Przyglądałam się, jak Rob i Angela łatają tego człowieka, niewiele mogłam im pomóc, bo się na tym nie znam, ale starałam się ogarniać, co mu robią. Taka wiedza zawsze może się przydać.

Potem jeszcze się okazało, że Angela umie rzucać klasyczną kulę ognia. A, właśnie. Zrobiliśmy zasadzkę na Morrisona, jak się okazało, że zmierza do mieszkania. Od progu dostał prawie wszystkim, co mieliśmy w zanadrzu. Z czego Angela jako pierwsza przywaliła mu ogniem na klatę. Kilian sprzedał mu parę kulek. A ja podsyciłam iskry, które jeszcze były na ubraniu Morrisona. Ostatecznie Rob złamał mu kręgosłup, a przynajmniej tak to zabrzmiało. Remy postanowił dowiedzieć się czegoś o przeszłości Morrisona, ale zaatakował go duch czasu. Mnie nagle całe te wydarzenia chyba siadły na mózg, bo zamiast spróbować się dogadać z duchem, rzuciłam się na niego z nożem. Czyn godny wnuka Welesa, nie ma co! Niech to Licho porwie. To wszystko dlatego, że czułam się rozgoryczona, musząc współpracować z wampirem i potrzebowałam się wyżyć. Nie widzę innego wytłumaczenia. Poza tym nie jestem jeszcze takim specem jak Czarny i Remy mógłby zdążyć umrzeć ze trzy razy, zanim mnie udałoby się tego ducha przekonać, by go przestał dusić. Ostatecznie poszłam po rozum do głowy i pomogłam Kilianowi i Robowi rozpleść zaklęcie, więc duch zniknął. Remy nie ryzykował drugi raz, więc Kilian rozłożył ciało maga aż do prochu. Zatarliśmy ślady, po czym poszliśmy stamtąd, nie zastanawiając się, że to może być początek grubszej sprawy.

Nie wiem, jakim cudem, ale Remy przekonał nas, żebyśmy opili to zwycięstwo. Ma chłop gadane, trzeba mu przyznać. Choć momentami byłoby fajnie, jakby się przymknął i przestał zarzucać ludzi swoją szemraną filozofią. Mnie zdarza się nie wszystko jeszcze z tego zrozumieć, ale czasem miałam wrażenie, że Kilian chyba tylko dzięki Bogu, zachowuje jako taki spokój. W każdym razie założył się z Kilianem, że wejdzie za free do najdroższego klubu w mieście. Oczywiście mu się udało. „Ja zawsze wygrywam”, jak to powtarza. Jasssne. Nie cierpię takich złotych dzieci, które myślą, że cały świat jest ich placem zabaw. Ale i tak udało mu się mnie wyciągnąć na parkiet. Ech, co za dół.

Jak wróciliśmy do stolika, przy którym Kilian siedział sam, bo Adam też ruszył w tany, opowiedział nam o pewnym spotkaniu. Przysiadł się do niego Dante, legenda chicagowskich Wirtualnych Adeptów. Kilian był strasznie tym zajarany, chyba jeszcze nie widziałam go tak ożywionego. Mówił, że Dante szukał nas, bo chciał nas ostrzec, że Morrison był cenionym w mieście Eutanatosem i dał cynk swoim kumplom, że to my jesteśmy „tymi złymi”, więc teraz jednym słowem: mamy przejebane, dopóki nie uda nam się oczyścić z zarzutów. Sugerował, żebyśmy się gdzieś zamelinowali, może do tego czasu starsi ustalą, co i jak. Chyba będę musiała powiadomić Profesora… nie żebym chciała to robić, ale on na pewno mi pomoże. Też kiedyś wyciągnęłam go z mamra, jak był w podobnej sytuacji, a wtedy nie wiedziałam jeszcze, że jest magiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz