- Knock, knock! - Who's there?...


Dobrochoczy, mój Awatar, odwiedza mnie od czasu do czasu. Ostatnio przyszedł nieco zagubiony, stwierdziwszy, że musi się znaleźć w pewnym miejscu. Oznaczało to oczywiście, że i ja się tam muszę pojawić. Podał mi bardzo dokładny adres, ale nie miał pojęcia – dlaczego tak mu na tym zależy. Awatar nigdy nie chciałby mojej krzywdy, więc nie miałam powodu, żeby nie zadośćuczynić jego prośbie. Żeby było ciekawiej, taką samą prośbę otrzymał Kilian. Jego Awatar również wskazał mu to samo miejsce i czas. Spotkałam Evera przed drzwiami do budynku.

Okazało się, że Awatary wskazały nam mieszkanie, które po pierwsze – było otwarte, a po drugie umeblowane, ale pozbawione ducha. Nie było w nim czuć tego, co niesie za sobą miejsce, w którym ktoś mieszka i nazywa takie miejsce domem. Skojarzyło mi się to ze stancją tuż przed wprowadzeniem się tam. Wszystko gotowe do zamieszkania, czekające na to tylko, aby tchnąć w nie życie.

Rozejrzeliśmy się po mieszkaniu, szukając jakichś wskazówek.

Nie bardzo wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić, ani co ma się stać i czy w ogóle coś się stanie. Z nudów zaczęłam myszkować po szafkach w kuchni. O dziwo znalazłam herbatę, więc zaparzyłam dla mnie i Kiliana. Kiedy czekałam aż woda się zagotuje, ktoś zapukał. Kilian zaprosił go do środka, a ja ze swego miejsca usłyszałam, że nowo przybyłym jest mężczyzna o wyraźnie brytyjskim akcencie. Przyniosłam nasze herbaty, przedstawiłam się Adamowi, po czym zaproponowałam, że i dla niego zaparzę. Przyjął propozycję, więc ponownie schowałam się w kuchni. Dzięki temu wybiegowi mogłam się swobodnie przysłuchiwać rozmowie Kiliana z Adamem McIntayerem. Kiedy Kilian zgrywał przed Adamem ważniaka, znów ktoś zapukał. Zastanawiałam się wówczas – ile jeszcze osób przyjdzie? I dlaczego akurat tego dnia? Jak powtarza Remy – przypadki nie istnieją. Co prawda nie wierzę jakoś szczególnie w Przeznaczenie, ani w to, że nie można go zmienić… bo wiem, że można zmieniać przyszłość. Przypominam sobie o tym za każdym razem, kiedy muszę ugryźć się w język.

Ale o czym to ja? No, tak. Remy. Prawie na niego wpadłam, wychodząc z kuchni. Bogowie! I wszelkie duchy, sądziłam, że określenie „zmiękły mi kolana na jego widok” wypowiadają albo egzaltowane nastolatki, albo bohaterki romansideł! To nie jest tekst wypowiadany przez kobiety, które od kilku lat polują na wampiry i nie mają czasu na takie głupoty, jak podryw. A jednak… na widok Remy’ego z wrażenia prawie upuściłam kubek z herbatą. Dawno nie spotkałam równie przystojnego mężczyzny, do tego takiego, który wykazuje zainteresowanie moją skromną osobą.

Na szczęście chłopaki zaczęli grać w karty, więc udało mi się chociaż trochę opanować, co wcale nie było takim łatwym zadaniem. Zaczęli dywagować nad tym, co ich tu przywiodło. Zaczęłam składać ich historie w całość i mimochodem rzuciłam w przestrzeń, jedno, krótkie zdanie z pewnym magicznym słowem: „awatar”. Atmosfera od razu stała się luźniejsza, kiedy wszyscy doszli do wniosku, że obecni w mieszkaniu są magami Tradycji. Niewiele nam to jednak wyjaśniało, ponad to, że nasze Awatary bardzo chciały być w tym miejscu. A więc, niewykluczone, że naszym Przeznaczeniem było spotkać się w tym mieszkaniu… By później wspólnie wpaść w niezłą kabałę. Choć sytuację, w której się znaleźliśmy, nazwałabym dosadniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz