Anioły i demony

Wieje gorzej niż w Gdańsku. I jest gorzej niż w Gdańsku.

Naiwnie sądziłam, że fajnie byłoby wyrwać się z dala od miejsca, które tak naprawdę nigdy nie było moim domem. Jakkolwiek głupio to zabrzmiało. Teraz nie jestem tego taka pewna, że "byłoby fajnie". Nie, żeby Stany w ogóle mi się nie podobały. Jest, ciekawie… Może aż za bardzo. Ale lepiej zacznę od początku.

Do Chicago przyjechałam z Profesorem tuż przed Bożym Narodzeniem. W zasadzie to nie ma znaczenia, bo świąt nie obchodziłam już od dobrych kilku lat. Nie miałam z kim. W każdym razie niedługo po przylocie poznałam dwóch Chórzystów, ks. Morgana i Kiliana Evera. Rozmowa nie kleiła się specjalnie. Nie wiem, co dokładnie łączy Profesora z księdzem, ale wydawało mi się, że znają się całkiem nieźle. Z tego, co zrozumiałam, to poznali się, kiedy Sokołowski był tu na swoim doktoracie albo innych badaniach. Mniejsza o to, nie moja sprawa. 

Kilian patrzył na nas ciut krzywo, w końcu jesteśmy „poganami”. Osobiście wolę określenie „rodzimowierca”, ale nie wiem, jak to powiedzieć po angielsku. W każdym razie Kilian nie przypadkiem znalazł się na tym spotkaniu. Miał się mną zaopiekować i pomóc w aklimatyzacji. Nie wyglądał na szczególnie zachwyconego. Potem chyba mu przeszło, ale nawet po tym, jak mu pokazałam na mapie, skąd pochodzę, on nadal nazywa mnie Rosjanką. Ignorant. W końcu nerwy mi puszczą i przysięgam - strzelę go w zęby.

W każdym razie Kilian

jest… trudno mi go oceniać, ale najpierw patrzył na profesora i mnie jak na zgniłe jaja, a po kolacji odprowadził nas do auta i ni z tego, ni z owego poprosił Sokołowskiego o pomoc w przyzwaniu ducha. Cóż, Sokołowski odesłał go do znajomego Mówcy, Krzesimira Krzyżanowskiego, bo sam miał zamiar wyjechać z Chicago następnego dnia. W sumie nie wiem, po co przyjechał do Stanów, ale… jego to rzecz. Miło z jego strony, że wziął mnie ze sobą.

Sfera Ducha i świat duchowy nie jest mi zupełnie obcy, gdyż kilkukrotnie przechodziłam przez Penumbrę, ale wzywanie duchów jest poza moim obecnym zasięgiem. Krzesimir Krzyżanowski, zwany również Czarnym, odprawił dla Kiliana obrzęd Dziadów. Dla Chórzysty pewnie było to dość niecodzienne doświadczenie, zwłaszcza, że duch wezwany został wódką, kiełbasą i paragonem z pralni. Jak nad tym pomyśleć to nawet zabawne, bo choć z Czarnym wywodzimy się z tej samej tradycji, to można by rzec, że jestem jego starszą siostrą w magii. Jego paradygmat jest już naznaczony chrześcijaństwem, w przeciwieństwie do paradygmatu Arkony, który mi wpojono.

Jak się okazuje, Kilian wezwał ducha człowieka, który przed śmiercią był opętany przez demona (sic!?). Everowi bardzo zależało, żeby dowiedzieć się czegoś na temat śmierci innego człowieka, który zginał w tym samym miejscu. Z tego, co działo się później i co usłyszałam, przypuszczam, że Chórzysta stara się dowiedzieć, co spotkało jego Mistrza. W każdym razie, współczuję mu straty Mentora. Po zachowaniu Kiliana i reakcji, jaką zaobserwowałam, gdy tylko Remy wspomniał, że spotkał Jeremiego w Zaświatach, Mistrz musiał wiele znaczyć dla Chórzysty. Z rozmowy z duchem księgowego Kilian dowiedział się tylko tyle, że obaj mężczyźni zginęli z rąk trzech mężczyzn, którzy wydali się tamtemu – zagubieni. Cokolwiek to znaczy, bo jak na "zagubionych", to jednocześnie poradzili sobie z doświadczonym magiem i opętanym człowiekiem. Wolałabym nigdy w życiu nie spotkać ludzi "zagubionych" w taki sposób.

Nie rozmawiałam z Kilianem o tym seansie, nie znam go na tyle, żeby wchodzić w butach w nieswoje sprawy. Jednak sprawy Chórzystów wciągnęły mnie, mimochodem i to pewnie tylko dlatego, że byłam pod ręką i pod opieką Kiliana. Z jakichś źródeł ks. Morgan wiedział, że pewien egzorcysta znalazł się na celowniku demonów (tak w ogóle: WTF!? Nie mówiąc o tym, że w sylwestra wielki park w centrum miasta został „przemeblowany”. Media mówią, że to terroryści, a Chórzyści, że to sprawka demonów. No po prostu - zajebiście…).

Dostaliśmy misję chronienia ojca Gregorego. Przedstawiliśmy się mu nawet, jak to Kilian stwierdził, by wiedział kim jesteśmy. Osobiście nie wiem, w czym miało mu to pomóc, skoro i tak nie mogliśmy powiedzieć kim naprawdę jesteśmy i o co nam chodzi (żebym chociaż ja wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi!). Ale dzięki temu przynajmniej się nie zdziwił (za bardzo), jak nas potem znowu spotkał.

Parę dni później dostaliśmy cynk od księdza Morgana, że ojciec Gregory jest zagrożony. Cholera wie, skąd to wiedział. Wparowaliśmy z Kilianem na plebanię. Drzwi były otwarte, znaleźliśmy martwą kobietę na parterze. Weszliśmy piętro wyżej. Kilian zajął się kobietą „demonem”, która dusiła jakiegoś księdza, ja natomiast pobiegłam ostrzec egzorcystę, który chyba tego wcale nie potrzebował, bo prawie wpadłam na niego w drzwiach. W każdym razie, okazało się, że kobieta nie była opętana, więc Gregory nie mógł nam pomóc. Kilian został dość mocno ranny, ale udało mi się mu pomóc przywołując Pośwista, który manifestując swą siłę, zatrzasnął drzwi. Skrzydło uderzyło kobietę, co dało czas i możliwość Kilianowi, żeby ją zabić. Na szczęście Rzeczywistość nie zauważyła, jak wulgarnie z nią postąpiłam i nie zemściła się na mnie, póki co. (notatka na marginesie: Muszę ostrożniej przywoływać duchy. Kiedy nie byłam magiem, polowania pod tym względem były prostsze…) Po rozprawieniu się z kobietą, przybył Morgan, który wyleczył Kiliana, a potem zajął się Gregorym, żeby przypadkiem nie zaczął nam zadawać niewygodnych pytań.

Pobyt w Chicago zaczął się… emocjonująco. Ot, taka chwila rozrywki, między godzinami spędzonymi w bibliotece nad książkami w poszukiwaniu materiałów do doktoratu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz